Media obiegła ostatnio wieść o tym, że Polska ma wielkie złoża tzw. gazu zamkniętego, łatwiejszego w wydobyciu niż łupkowy. Ale i w jego przypadku skończy się na niczym, tak jak było z marzeniem o łupkowym eldorado. Przynajmniej do tej pory, do której będzie obowiązywał kontrakt z Gazpromem, oparty na zasadzie "bierz lub płać".
Wydobycie gazu w Polsce nie rośnie już od 10 lat. Choć mogło w tym czasie wzrastać i to w szybkim tempie, nawet gdyby - tak, jak dotąd - ograniczało się do konwencjonalnych złóż tego surowca. Potwierdzone złoża zwykłego gazu ziemnego (zwanego konwencjonalnym, który wydobywamy od dziesiątek lat i wiemy, jak to robić) w Polsce to 134 mld m3. Jego wydobycie w 2013 r. wyniosło u nas jednak zaledwie 4,4 mld m3, a w zeszłym roku było zapewne na zbliżonym poziomie (nie ma jeszcze oficjalnych danych). Biorąc pod uwagę, że w 2014 r. nieco mniej - niż w 2013 r. - wydobył go koncern PGNiG, na który przypada 95 proc. wydobycia gazu ziemnego w Polsce. Jednocześnie ów koncern w swej strategii na lata 2014-2022 nie planuje wzrostu krajowego wydobycia tego surowca.
Mimo że oprócz złóż tradycyjnych mamy przecież jeszcze bardzo duże zasoby gazu niekonwencjonalnego: 150-200 mld m3 wydobywalnego gazu zamkniętego i od 350 do 770 mld m3 gazu łupkowego (według szacunków Państwowego Instytutu Geologicznego). Oprócz tego posiadamy pokaźne złoża jeszcze innego gazu niekonwencjonalnego: 168 mld m3 metanu, ukrytego w pokładach węgla, o których eksploatacji mówi się u nas od dwóch dekad. Ale na razie i z tego, tak jak z łupków, nic nam nie wychodzi. Choć np. Amerykanie umieli wydobywać z pokładów węgla nawet 56 mld m3 gazu rocznie, a Chiny, Kanada czy Australia - po 5-6 mld m3. Dla porównania: roczne zużycie gazu w Polsce to 16 mld m3, z czego 9 mld importujemy z Rosji (dane za 2013 r.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz